Helena Pawliczek (1912-2017)

Zmarła 105-letnia Helena Pawliczek

Pilchowice

Dożyć tak długich lat to nie lada wyczyn. Helena Pawliczek z Wilczy miała własną receptę na długowieczność. Powtarzała: „Bez Boga ani do proga” 

W Jej życiu nie było miejsca na zwątpienie, na teologiczne rozważania, tylko cichy uśmiech pewności – że Bóg jest, że słucha i gdy nadejdzie czas zapuka do jej małego pokoju pełnego świętych obrazów i powie: „Już czas”

20 czerwca Pani Helena świętowała 105. urodziny. Życzenia solenizantce składali wówczas m.in. Maciej Gogulla, wójt gminy Pilchowice i sołtys Wilczy, Jan Gamoń. Był tort, kwiaty i prezenty. Była też nieśmiała nadzieja, że seniorka pożyje jeszcze choć trochę.

Dziś do naszej redakcji dotarła smutna wiadomość o śmierci Pani Heleny. Pogrzeb zaplanowano na jutro, 30 grudnia. Najpierw o godz. 9.00 odbędzie się msza w wilczańskim kościele, a następnie pochówek na cmentarzu w Pilchowicach.

Pani Pawliczek miała dla młodszych pokoleń jedną radę: „Nie zapominajcie o Bogu, bo jeśli wy o Nim nie zapomnicie, On też o was nie zapomni”.

Artykuł (Przegląd lokalny Knurów)

104. urodziny

Pożyć, choć jeszcze trochę

Pilchowice Historia

20 czerwca pani Helena Pawliczek skończyła 104 lata.  Życzenia solenizantce złożył Maciej Gogulla, wójt gminy Pilchowice.O swojej babci opowiada Ewa Ogaza. W jej opowieści więcej jest uczuć niż faktów – pochwyconych momentów, z pozoru nieważnych, a mimochodem zapamiętanych: obraz babci boso wędrującej po ukwieconych grządkach, odświętność niedzielnych mszy, wyprawy rowerowe do sklepu na ul. Grzonki. Sporo się tego nazbierało przez tych wspólnych kilkadziesiąt lat

Na rodzinnym zdjęciu z lat 30. pani Helena stoi wyprostowana, rękę ma założoną na biodrze, pewnie patrzy w obiektyw. Podobno taka była przez całe życie – poukładana, stanowcza i elegancka.

Helena Pawliczek urodziła się 20 czerwca 1912 roku. Czasy były nieprzewidywalne i niepewne – świat stał u progu I wojny światowej, coraz głośniej mówiono o powstaniach śląskich. Nie jest łatwo budować nowe życie, gdy świat, który znamy odchodzi. A to, co przychodzi zamiast – przeraża. 

W domu

Pilchowice były jest miejsce mitycznym. Tutaj zaczynał i kończył się świat. Nie miała potrzeby szukać innego. Wrosła w Śląsk. Całe życie mówi gwarą, wtrącając niemieckie wyrazy. Było ich ośmioro: pięciu braci, dwie siostry i ona – Helena. Urodziła się pewnie jakoś pośrodku, ale już nikt nie pamięta, kto był po kim. Do rodzinnej fotografii zrobionej w latach 30. pozuje już tylko czworo dzieci, z czasem zostanie ich trójka – Helena, Gertruda i Emil. Gdzie reszta? 

– Pewnie pomarli… Babcia wspominała, że najmłodsza siostra Maria odeszła, gdy miała 21 lat. Poszła na rynek zobaczyć pocztylion. Zginęła pod jego kołami… – opowiada Ewa Ogaza, wnuczka pani Heleny.

Siostra Gertruda, najstarsza, stoi w lewej strony, wyjechała po Niemiec, tam wyszła za mąż..

– Nie mieli dzieci. Mąż zmarł, a ciocia trafiła do domu opieki. Babcia jeździła do Niemiec w odwiedziny. Kontakt był do końca – mówi pani Ewa. – Brat Emil to ulubieniec babci. Mieszkał niedaleko. Byli bardzo zżyci. Co niedzielę wujek Emil przyjeżdżał do babci na obiad i ciasto. Podobno piekła pyszne ciasta!

Rodzice pani Pawliczek mieli niewielkie gospodarstwo. Nie byli zamożni. Mała Helenka od najmłodszych lat pomagała w polu. 

Wojna

Gdy miała 27 lat, wybuchła II wojna światowa. Jeszcze nie zbladły opowieści o pierwszej katastrofie, a już trzeba było przygotować się na drugą. Zmieniało się tylko oblicze wroga – raz miał twarz Niemca, to znowu Rosjanina.

Wojna: potworny strach, okna zabite dechami, by wróg nie zobaczył zachęcającego światła – znaku obecności.

– Babcia nieraz opowiadała o biedzie, panice, o uciekaniu przed Ruskimi. Ojca wzięli do wojska, zostali sami: matka i ośmioro dzieci. Mieli jedną krówką – żywicielkę rodziny. Robili sery, które potem sprzedawali, czasem udało się coś wyhodować. Babcia niejednokrotnie słyszała, jak jej mama płakała nocami, bo nie było co jeść – wspomina pani Ewa. 

Armia Radziecka przyszła głodna. Głodna zemsty i kobiet. Pani Helena z siostrami uciekały do wujka, chowały się pod słomą. Dom wujka chronił wysoki płot. Do tej pory pilchowiczanka dziwi się, jak udało jej się przeskoczyć ogrodzenie. Mówi, że pewnie anioł ją niósł.

Ogród

Wojna minęła. Pani Helena wyszła za mąż, urodziła syna. Została w Pilchowicach, w rodzinnym domu. Czas dzieliła między polem a domem. Nie lubiła bałaganu i chaosu. Wszystko na ziemi miało swoje miejsce i swój czas. Kiedy był czas na pracę, pani Helena wszystkich wokół „zachęcała” do roboty, by potem uświęcić odpoczynek. 

– Ciągle ją widzę: w podwiniętych spodniach, boso, pochylona nad zbożem. Potrafiła pracować w najgorszych upałach. Kiedy wszyscy schodzili z pola, babcia szła i nic się nie działo. Tak jest do tej pory. Upał, 40 stopni, z nas kapie, a babcia z uśmiechem mówi: „Wiesz, coś ciepło dzisiaj” – śmieje się wnuczka 104-latki.

Pani Helena przestrzeń oswajała kwiatami, krasnalami, ścieżkami z białych kamyków. 

– Dziadek zrobił jej w ogrodzie krawężniki i chodniczki wysypane kamyczkami. Siostry wspominały, że uwielbiały spacerować z lalkami po ogrodzie. Babcia uprawiała też warzywa. Jej pietruszki i marchewki przypominały żołnierzyki: wszystkie stały równo, w jednym rzędzie i nikt nie miał prawa tego zmienić – opowiada pani Ewa.

Ogród pani Heleny przychodzili oglądać mieszkańcy wioski. Zatrzymywali się, z podziwem przyglądając się pieczołowicie wytyczanym dróżkom, śmiesznym krasnalom, grających na harmonijce i palących fajki.

Odkąd pani Pawliczek przeniosła się do Wilczy, do wnuczki, jej dawny dom zarasta trawą. Nie ma śladu po ogrodzie. 

– Niedawno zabrałam babcię na przejażdżkę na stare śmieci. Kiedy zatrzymaliśmy się przed jej rodzinnym domem, w pierwszej chwili go nie poznała. Dopiero po chwili… dojrzała ozdobny fragment z zielonej cegły. Złożyła ręce i zapłakała – wspomina wilczanka.

Rower

Pani Helena żyje według własnego rytmu. Po swojemu. Nigdy nie lubiła, kiedy ktoś jej czegoś zabraniał.

– Babcia odkąd pamiętam jeździła na rowerze – a to na cmentarz do dziadka, a to na targ do Szczygłowic. Nie pozwalała nam jeździć z nią, chciała sama, więc czasami jechaliśmy za nią, autem, sprawdzić, czy nic jej się nie stało – mówi z uśmiechem wnuczka.

W wieku 93 lat pani Helena trochę pochorowała się na płuca, lekarz zabronił jej wysiłku, rower musiał pójść w odstawkę.

– Babcia powiedziała wtedy: „Jak tylko wstanę na nogi, to zaś pojadę” – śmieje się pani Ewa.

Pani Helena nie narzeka, nie poddaje się chorobom. Ma dni lepsze i gorsze, ale kiedy przychodzą te gorsze, wierzy, że po nich przyjdą te lepsze. Cierpliwie znosi starość.

– Cieszy się każdą chwilą, interesuje ją świat. Czasem wzdycha: „Żeby mi tak jeszcze Bozia pozwoliła żyć” – dodaje wnuczka.

Bo przecież wciąż czekają kwiaty, aż dotknie je pieszczotliwym gestem, grządki do przekopania, wciąż świeci słońce, a tak lubi ciepło promieni, wciąż jest ukochana wnuczka i świat jest i wszystko.

– Jeszcze kilka miesięcy temu babcia powtarzała, że będzie żyła tylko do 1 maja. Była w ciężkim szoku, kiedy maj minął, a ona wciąż była. „To niemożliwe” – dziwiła się. A my wtedy ze śmiechem mówiliśmy: „Babciu, jeszcze Cię tam nie chcą, jeszcze będziesz z nami”.

Pilchowiczanka urodziła się w czasach, kiedy ulice były brukowane, a po drogach toczyły się bryczki. Dzisiejszy świat bardziej ją dziwi niż przeraża. Choć czasem, gdy musiała przejść na drugą stronę ulicy, aby dojechać do swojego ulubionego sklepu na ul. Grzonki, przyglądała się przejeżdżającym samochodom i wzdychała: Niemożliwe! Tyle aut…”

Wiara

Najważniejszym dniem w tygodniu była i jest niedziela – prawdziwie święty czas. Pani Helena zakładała wtedy odświętne ubranie, wkładała rękawiczki, brała torebkę i szła do kościoła. Po mszy był czas na resztę – świąteczny obiad i spotkania z rodziną. I tak przez ponad 100 lat, aż choroba przerwała ten cykl.

Pani Helena była świadkiem odejścia. Pochowała tylu swoich bliskich – rodziców, siostrę, męża, syna, synową… Rośnie ciężar pamięci. Odchodzą ci, z którymi dzieliła wspomnienia, którzy rozumieli i nie zadawali pytań, bo znali odpowiedzi. 

Bez Boga ani do proga – pilchowiczanka często powtarza te słowa. Wiara wrosła w życie pani Heleny. Jest częścią dnia, częścią każdej myśli. W cicho szeptanych modlitwach powierza swój los Bogu, z Niewidzialnym tocząc rozmowę. Nie ma miejsca na zwątpienie, na teologiczne rozważania, tylko cichy uśmiech pewności – że On jest, że słucha i gdy nadejdzie czas zapuka do jej małego pokoju pełnego świętych obrazów i powie: „Już czas”. 

Wnuczka

Pani Ewa ze wzruszeniem opowiadała o swojej babci. Pani Helena nie ma już siły, aby rozmawiać z obcymi, choć bardzo lubi, kiedy ktoś ją odwiedza. 104. urodziny świętowała hucznie. Odwiedził ją wójt Pilchowic (Babcia stwierdziła, że bardzo fajny – wtrąca pani Ewa), urzędnicy. Był tort, kwiaty i prezenty.

Ewa Ogaza wie, że każda z chwila z babcią jest cenna – nie tylko dla niej, ale i dla młodszego pokolenia, prawnuków pani Heleny. Mogą czerpać z doświadczeń prababci, uczyć się od niej wdzięczności za to, co daje nam los. Bez skargi znosić cierpienie, uśmiechać się na przekór wszystkiemu. 

Na koniec rozmowy, zapytałam panią Ewę, czy babcia daje jakieś rady młodszym. 

– Tak. Zazwyczaj tylko jedną – odpowiedziała wilczanka. –  „Nie zapominajcie o Bogu, bo jeśli wy o Nim nie zapomnicie, On też o was nie zapomni”.

Justyna Bajko

Artykuł

1600